Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.



SPRAWA DRUGA.
(Biuro w policyi tajnej. Wielka, ciemna izba. W głębi drzwi, obite blachą. Na prawo mniejsze drzwi, obite ceratą. Z lewej strony wąskie, wysokie, zakratowane okno. Przód sceny oddzielony jest od głębi grubą, wyświechtaną balustradą, wysokości połowy korpusu człowieka. Z tamtej strony balustrady, w głębi sceny, stoją pod ścianami szerokie, grube ławy. Z tej strony balustrady, od widowni, po lewej ręce widzów biurko naczelnika. Na niem księgi, lampa, dzwonek i przybory do pisania. Po prawej ręce widzów, w pobliżu drzwi głównych, pali się wciąż nierówno drżący płomyk gazu. Półmrok. Gdy podniesiono zasłonę, widać w półmroku głębi na ławach ciemne figury oczekujących. Jest ich ośmnastu. Jedni drzemią nieruchomo z głowami, opartemi o mur, inni rozmawiają cichaczem, ku sobie nachyleni. Ktoś chrapie z głową opartą na zgarbionych plecach sąsiada. Czterej chodzą z kąta w kąt, rozmawiając. Słychać gwar rozmowy, z którego dolatują słowa i zdania).
PIERWSZY

— Już większego magla, jak tamten we czwartek, widzi mi się, że nigdy nie będzie.

DRUGI

— Skądże to wiesz, te Pitagoras? Mnie się i dzisiaj jakoś patrzy łupa, jak nigdy.

PIERWSZY

— A ja wam mówię, że on sam musiał się nad tamtą zastanowić. O Dudzie się nic nie dowiedział. A kto wie, czy