Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.
OSET (po uderzeniu)

— Nie powiem!

(Po uderzeniu)

— Nie powiem!

(Po uderzeniu)

— Nie powiem!

(Czarowic bez drżenia muskułu patrzy z pod powiek na to widowisko. W pewnej chwili rzucił się skokiem ku obronie Osta. Czterech najtęższych agentów chwyciło go za ręce)
NACZELNIK

— Puścić! Oset! Powiesz prawdę, to każę przestać?

OSET (w kole szpiegowskiem)

— Powiem.

NACZELNIK

— Mów wyraźnie.

OSET

— Są tu... dawne towarzysze...
Zbawicielu! Zbawicielu!
Padam do nóg jeich... dawnych towarzyszów... Dopraszam się łaski... Jako że już z tego miejsca nie wyjdę. Syna mam, chłopaka małego, Michałka. Jedynaście mu lat. W Kielcach. We fabryce się spytać. Michał imię, jedynaście mu lat. Przez polską mowę proszę i przez dawną pamięć. Jako że pana Czarowica nie znam i na oczy nie widziałem... Więc polskie ludzie obecne proszę i przez polską mowę zaklinam... Żeby zaś na szpicla nie wyszedł... Zbawicielu! Zbawicielu! Święte słowo mu zanieść...