Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.
OSET

— Zbawicielu!

NACZELNIK

— Dajcie mu teraz tchnąć. Niech sypie.

OSET (z ziemi)

— Nie! Nie! Nie!

(Upadł pod nowymi ciosami. Kopią go wszyscy. Krew rzygnęła raz i drugi na ziemię i na ich nogi. Naczelnik wstał ze swego miejsca. Z trzaskiem otworzył drzwiczki w balustradzie. Staje nad leżącym z notesem w ręku. Na dany znak przewracają Osta twarzą ku sufitowi. Szpieg Chrypa rzuca się kolanami na piersi leżącego i bije go wielokroć w twarz, w gardziel, w piersi).
NACZELNIK (dał znak, żeby przestać. Do Osta)

— Gadaj!

OSET
(dźwignął się na ręce. Oślepłemi oczami szuka Czarowica. Jęknął)

— Niech... żyje...

(Chrypa słowo „Polska“ wbija mu pięścią w gardziel. Krew broczy z ust. Zemdlał. Wszyscy odstąpili. Wycierają chustkami ręce i spocone karki).
NACZELNIK (do Czarowica)

— Oto jest pańska zdobycz, pańska ligawka, na której sobie grasz patryotyczne piosenki. Wyznaję, że ta ligawka pięknie gra. Wyciągnąłeś pan dzielnego, uczciwego chłopaka z fabryki. Zrobiłeś z niego zbrodniarza, zabójcę. A ilu takich! Stworzyłeś szkołę morderców, instytucyę, produkującą ban-