Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

dytów. Podsunąłeś mu do wykonania najśmieszniejsze zamysły. Pan jesteś romantyk, znudzony bezczynnością, błędny rycerz, szukający przygód, a on przez pana tutaj leży.

(Wrócił na swe miejsce przy biurku. Drzwiczki w balustradzie zostały otwarte. Naczelnik przez chwilę patrzy na Osta, leżącego nieruchomo. Uderzył w dzwonek. Drzwi środkowe otwarły się. Wszedł policyant).
NACZELNIK (do policyanta)

— Zabrać!

(Wkracza sześciu żołnierzy z karabinami. W ich liczbie żołnierz, który był nocą stał na straży obok szubienicy).
CZAROWIC
(skoro tylko żołnierze weszli, mówi do nich głośno w języku rosyjskim)

— Żołnierze! Macie w ręku broń. Jesteście sługami ojczyzny. Nosicie w sercu surowe męstwo i prostą prawość. Patrzcie! Świadczę przed wami: bezbronnego człowieka bili tutaj w kilkunastu bez dowodu winy. Macie w ręku broń. Czy zniesiecie, żeby ci cywilni tchórze, zdrajcy swego narodu, was używali do posług? Czy zniesiecie, żeby ci nikczemnicy wobec was bili mężnego człowieka? Żołnierze! Hańba wam, jeżeli pozwolicie bić związanych i nie obronicie samotnych ludzi w niewoli waszej. Zasłońcie nas bagnetami od pięści podłych zbrodniarzy!

(Żołnierze milczą).

— Zginąć od waszych bagnetów w walce — to rzecz słuszna. Ale czyliż zniesiecie...

PIERWSZY ŻOŁNIERZ (do Czarowica)

— A ty lepiej milcz!