— Ciemna to jaskinia o kolorze szkarłatu, który z chropawych ścian ściekać się zdaje, — pełna pary gorącej z zapachem jodu i soli. Z załamań sklepienia padają krople gorące. Zdyszane fale przychodzą tam z morza pełnego. W głębi, gdzie jest me schronienie przed wichrem, leży ścielisko z kamieni białych, jak mleko, podługowato-okrągłych tak doskonale, jakby je snycerz grecki wytaczał przez lata. Leżą tam przedziwną warstwą, skarbiec podziemny naszego morza. Nad grotą moją skała się wznosi stroma, jak pióro tego orła, co u stóp Jowisza siadał. Nikt do wejścia drogi nie zna, tylko morze i ja.
— Jakże tam wytrwać możesz?
— Kocham samotność. Uczę się samego siebie. Przeglądam duszę swoją w falach. Gdy burza z grzmotem tacza się po dalekich rozłogach, gdy gradonośne, stalowe chmury zrosną się ze stalowem morzem i zatopią w niem swe szpony, gdy piorun raz wraz w nie strzela, lecą fale do brzegu wielkimi skokami, a na nich płaskie zaspy pian, — w pianach chuśta się moja łódź, w łodzi mój śmiech radosny, jak piana, posłuszny poświstom. Rozwidnia się morze aż do krańca najdalszych lądów od złowieszczego śmiechu błyskawic, albo zapada w otchłań czarną, a ja patrzę z pieczary czerwonej w muzykę swojej duszy. Czarne morze zabieli się i osędzieje, skacze zjuszone, żeby zajrzeć po przez wierzchołek gór w powiaty lądu. Wicher porywa piany z grzbietów bał-