Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.
BOŻYSZCZE

— Używaj bogactw, które ci los w rękę wetknął na to, ażebyś poznał smak kielicha rozkoszy. Czekają na ciebie parne noce południa, których nie znasz. Pieśń mandoliny dźwięczy w cieniach strzępiastego cedru. Duszne od zapachów ogrody wzywają w czarne uliczki. Smugą się ściele księżycowe światło na drżącym morzu, — lśni na zwieszonych kiściach wistaryi, która ocienia żelazną bramę do ogrodu twojego szczęścia. Za nieruchomemi wachlarzami palm bieleją w świetle ściany twej willi, wyłożone bogato marmurem. Rzeźbiony balkon zwiesza się nad kępami róż. Cicho w blasku nocnym pluszcze fontanna...

CZAROWIC

— Żegnam cię już, Galeotto. Już idę w swoją stronę.

BOŻYSZCZE

— Nie chodź tam! Złą ci wróżbę powiem. Złą ci wyjawię wieść.

CZAROWIC

— Ja się złych wróżb nie boję. Dla mnie złych wieści niema.

BOŻYSZCZE

— Cudzoziemcze! Pójdź ze mną na wyspy Wyśnione! Będę posłańcem twoim do niej. Przywiozę ci ją.

CZAROWIC

— Odepchnęłaby cię, stręczycielu, taksamo, jak i ja.