Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkim kolatorom, publicystom, wszelkim zuchom, drabom i żulikom literackim... Nazywali pana zdrajcą, bandytą, brodiagą, deklamatorem patetycznym... Sami nikczemni, intryganci, karyerowicze — znienawidzili pana za to, żeś nie szedł z nimi. Aquellos Polvos...

CZAROWIC

— Miłości moja!

KRYSTYNA

— Sprawiało mi niewymowną rozkosz zaciskać zęby i przysięgać panu cześć do grobu. Zacisnęłam zęby, schowałam szpony i lubiłam całemi godzinami wsłuchiwać się w ich głosy, patrzeć na morze głów szelmowskich, kiwających nad panem z politowaniem, z oburzeniem, z urągowiskiem. Polubiłam na śmierć tę pańską śpiczastą czapkę...

CZAROWIC

— Uwielbiona!

(Oboje zbliżają się do ławki przydrożnej. Ławka ta stoi nad basenem wodnym, w pobliżu małej śluzy. Przez drewniane stawidło spada fartuch wodny, gędźba półgłośna, wciąż jeden głos wydająca. Krystyna i Czarowic usiedli. Krystyna, półodwrócona swoim obyczajem, patrzy w przestrzeń)
KRYSTYNA

— Teraz niech mi pan opowiada jeszcze powiastki o sobie, przygody i szczegóły...

CZAROWIC

— Myślałem, że pani mi powie...