w te pokrzywy. Odkopaliśmy dół szpadelkami. A ony oba siedziały na górce, nogi pod się, i patrzały na toto. Chy! Pobielały jeim gęby! Jak my odwalili ziemię, leży kociaszek jeden, ale już nic nie miauczy, ino leży, bo se zdechł. Łapkę do góry położyć — sterczy do góry... Odkopaliśmy drugiego, — ruszamy go, — zdechnięty. Tak my wyjęli, wszystkie sześć i ponieśli my je rzędem, na desce poprzed nimi, przed Wisiem i Frankiem, tu do ochrony. Tu my dół wykopali i zasadzili my na nich tę dużą białą leliją. Widzicie, panie? A jak my sprawiali kotkom pochówek, ony oba wlazły na parkan i patrzały się...
— Powiedz no, Nastka, a wszów dużo też jeszcze wyczesują z was w ochronie?
— Paniusia sami czeszą za koleją dzień dnia sześć dzieuch i sześci wisusów. Dużo wszów wyczesują. Chłopakom to aże naftą umyli głowy. Latały potem do wody głowy prać...
— A czy to Wiś i Franek nie chodzą do ochrony?
— Franek ta chodzi, ale rzadko, — bo wiecie? szpadelki nama pokradł, A wiecie czemu pokradł?
— Nie wiem.