Ta strona została uwierzytelniona.
ej niestrzymany blask waha się w nagłym zachwycie na przeciwległem zjawieniu piękności nowej, na licach tajemnicy przyszłych dni. Kołysa się złote lśnienie na ramionach, nigdy przez oczy ludzkie niewidzianych. Niewymowna moc ich piękności przegląda się w zwierciedle błyskawicy... A wśród pasowania się piękności z pięknością, zagasłoś — i rozpadło się pokonane, o złote lustro szatana!
Zawarły się oczy olśnione. Złocista przepaska uśmiechu leży na wargach gorących. Serce, porwane na zenit bytowania, kołysze się, chwieje, jak tajemniczy dzwon między jaskinią odtrącenia i jutrznią nową. Dusza zwleka ze siebie ciało i, jak tuwalnia światłości, błąka się między złotemi błyskawicami. Objąwszy się westchnieniem z nieznanemi duszami-siostrami idzie po zawrotnych gzemsach dobrowolnych wyrzeczeń się, jakoby po stromych górach.
Czyjże to głos przerywa radość? Jakiż to cień, jaki z nikczemnych dolin przychodzień, niemateryalny szlak mroku stoi pod skałą w lśnieniu ostatniej błyskawicy? Wyciągnął ręce... Mówi przez usta dwugłosu skrzypiec... Zimny dreszcz spętał nogi uściskiem...