Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.
GRZEŚ

— Słowo Warna, Warna, Warna...

CZAROWIC

— Wtedy dopiero oddasz im pudło. Jeśli tego słowa nie znają, rozbij maszynę na drobne kawałki. Towarzyszu! Nie zdradzisz? Słowo? Nasze słowo?

GRZEŚ

— No!

CZAROWIC

— Uciekaj! Zbożami, miedzami...

(Grześ zakłada na ramiona rzemienie kasety, pod pachę wziął żelazny trójkąt podstawy, kapelusz słomiany cisnął w zboże, zgarbił się, wpełzł w brózdę. Fale pszeniczne za nim zakołysały się, zrosły w jedno, zawarły. Pomknął, jakoby przepiórka. Daleko, daleko strugą chwiejną wśród łanu przeleciał...
Kłęby kurzawy runęły w głąb wąwozu. Kilkudziesięciu kawalerzystów pędzi weń na złamanie karku. Dopadli konia z przetrąconym grzbietem, dopadli Czarowica, leżącego na drodze o kilkadziesiąt kroków dalej. Zeskoczyli z koni, porwali go z ziemi, postawili na nogi. Szarpią go na wsze strony. Gdy wyrwał z kieszeni rewolwer, wydarli mu tę broń. Związali ręce w tył. Obrewidowali odzienie. Przytroczyli go postronkami między cztery konie i popędzili, powlekli, gdy padał, wąwozem w górę. Kiedy cały konny orszak wyjechał z wąwozu na płaskowzgórze, Czarowic przetarł oczy, rozejrzał się pilnie, daleko po falujących zbożach, po pszenicach, żytach, idących w kraj het-het... Ani śladu!)
CZAROWIC (śpiewa radośnie z głębi serca)

„Uciekła mi przepióreczka w proso,
A ja za nią nieboraczek boso...”

(Uderzył go sołdat nahajką)