Strona:Józef Korzeniowski - Karpaccy górale.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.
Chwyta za ręce jedną z dziewek i pokazuje ją starym; ona się wykręca i ucieka.

Starzec. Prawda, chłopcze! dla was to i teraz czasy dobre, ale dla was także mogą być i złe. Nam, starym, już wszystko jedno.
Młody. Będzie, co Pan Bóg da, ojcze!
Maksym. Dobrze mówisz. Lubię cię za to. Będzie, co Pan Bóg da. A teraz, kiedy piosenkę pochwalili, szynkarko, daj wódki! ja zapłacę. Pije. Dobra! Dajże jeszcze i ojcom. Pijcie, ojcowie, za zdrowie tych zuchów i tych jagódek.
Młodzi. Dziękujemy.
Prakseda przystępuje i głaszcze go pod brodę. I my dziękujemy, wujciu Maksymie!
Maksym. A nu, dzieci! czyj tu topór najlepszy? Kiedyś, nim mię wzięli w kamasze[1], nikt się nie śmiał próbować z Tychończukiem, a teraz Bóg wie. Precz! odstąpcie! Wiele kroków do tego drzewa?
Kilka głosów. Z dziesięć.
Maksym. Dziesięć — dobrze. Ale pierwej po dawnemu. Dawajcie tu kapelusz. Kto chce ze mną rzucać?
Kilku. Ja — i ja — i my.
Maksym. Dobrze, dobrze. Ochota gorsza od niewoli. A będzie wam wstyd, jak was stary zwycięży. Praksedo, trzymaj! daje jej trzymać kapelusz. Rzućcie tu każdy po pięć krajcarów[2]. Kto odetnie tę oto gałąź o dziesięć kroków, wszystko, co w kapeluszu, to jego.
Prokop. Czekajcie! rzuca cwancygiera[3].
Prakseda. Oho! jaki szczodry! cwancygiera rzucił.

Prokop. Nie turbuj się, moja miła! Wróci on do mnie.

  1. t. j. do wojska.
  2. 5 krajcarów = 10 halerzy dzisiejszych = 8 groszy.
  3. cwancygier = 20 krajcarom.