twojemu sercu; i ty wiesz, że bez ciebie dusznoby mi było na świecie. — A jaka głowa gorąca! Siądź, mój kotku! Zmęczyłeś się.
Antoś. Biegłem prędko, matko! Pięć dni was nie widziałem.
Marta. A mówiłeś, że to niewiele. Widzisz, kłamco!
Antoś. Biegłem do was i do Praksedy.
Marta zdejmuje z niego płaszcz. Dobra dziewczyna. Niech was Bog błogosławi! Dajże i te pistolety, one cię gniotą.
Antoś. Nie, matko! broń nie cięży góralowi, a topór zrósł się z jego ręką.
Marta odsuwa topór po ławie i siada. Teraz ci niepotrzebny. Siądź tu, synku! połóż głowę na moich kolanach — ot tak! Antoś siada na nizkiej ławeczce, tyłem do drzwi środkowych, kładzie głowę na kolanach matki, przymyka oczy i po chwili zasypia. Widzisz, hultaju! pięć dni biegałeś po górach, a gdyś powrócił, pierwej pobiegłeś do karczmy, niż do domu, bo ci pilniej było widzieć Praksedę, niż mnie. A ja tak dawno głowy twojej nie czesałam, tak dawno nie całowałam twoich kruczych włosów! Bawi się jego kędziorami — w tymże czasie Prokop i inni strzelcy pokazują się we drzwiach otwartych i kryją się w cichości, oczekując chwili. Moja ty miła główko! jabym oczy wydarła temu, ktoby cię pozbawił jednego włoska. Ale wara komukolwiek ściągnąć do tych kędziorów! Dałam memu dziecku silną rękę i śmiałe serce. Wiedzą ludzie, jaka matka cię urodziła. Kto tylko spojrzy ci w oczy, kto posłyszy twój głos, każdy mówi: to orzeł karpacki. Przysłuchuje się, Ale cóż to? oddech jego głośniejszy — milczy — zasnęło biedne dzieciątko moje. Daj ci, Boże, zdrowie, moja ty pociecho!
Nachyla twarz ku jego głowie i, objąwszy ją zlekka rękami, milczy. W tejże chwili strzelcy wchodzą cicho,