wielki kącik na ławie, aby gdzie głowie trochę odpocząć.
Herszko. Ot tam sobie przysiądźcie! Chyba jak przyjedzie jaki pan, to pójdziecie do drugiej izby. Trzy dni temu pan Skarbek[1] u mnie popasał, i mówił, że nazad będzie nocował. On pojechał na imieniny do pana Aleksandra Fredra[2]. Ty słyszał co o panu Fredro?
Maksym. Nic, panie arendarzu, nic nie słyszałem.
Herszko. Nu, jakto? Za sto lat wszyscy będą znali pana Aleksandra Fredra, a u was o nim teraz nie gadają? Nu, skądże ty?
Maksym. Ja z Berezówki[3], cieśla, a to moja córka. Idziemy za robotą.
Herszko. I u nas może się znaleźć robota. Czego daleko szukać roboty? Kto chce robić, zawsze znajdzie robotę; kto chce psa uderzyć, zawsze kija znajdzie.
Maksym. Ta, my to, panie arendarzu, nie lubimy próżnować.
Herszko. Kto nie lubi próżnować, tego bankocetle[4] lubią i trzymają się, jak koszula ciała.
Maksym. Pan Bóg dał, panie arendarzu! głodu się nie boimy. Ot, dajcieno mnie dobry kieliszek wódki i zakąskę, a mojej dziewce kawałek chleba i śmietany każcie przynieść. Gotować wieczerzę już późno.
Herszko. Jakże nie późno? — już dziewiąta godzina. Nalewa mu wódkę.
Maksym. A stoi tu u was komenda[5], panie arendarzu?