Herszko. Jakto nie stoi? Kradną tak, że wszystkie kury z jajkiem i z pierzem, ze wszystkiem wezmą.
Maksym. U was tu batalion[1] z regimentu[2] księcia Lichtensztejna?
Herszko. Nu, tak. Major dobry człowiek; ale co kapitan i porucznik — niechaj ich dyabli biorą!
Prakseda. Ach! ojcze! może on tu?
Herszko. A kto taki?
Maksym. Młody żołnierz — krewny.
Herszko. Może on tu, a może on nie tu. Feldfebel wchodzi. Ot, tego spytajcie, on feldfebel, to musi wiedzieć, czego wam potrzeba.
Prakseda cicho. Ach! wujciu! mnie tak straszno! Siada.
Feldfebel rumiany i otyły, z laską i karabinem; karabin stawia przy drzwiach. Reb Hersch! wi gec? — habt acht — gib sznaps[3].
Herszko. Ne, ne, zaraz.
Feldfebel. Co za ludzie?
Herszko. At, robotnik z Berezówki; on tu nocuje.
Feldfebel podchodzi marszem do Praksedy i szczypie ją za policzki. A ta poziomka?
Maksym staje między nimi. Siądźcie tu, panie feldfebel! to moja córka.
Feldfebel. Saperment![4] jak krew z mlekiem! Ładną masz córkę, kumie!
Maksym ciszej. Nie brzydka, tylko nie trzeba jej tego mówić!
Feldfebel. Żeby od czystych słówek serce się nie powalało — ist richtig[5].
Maksym. Panie arendarzu! dajno tu za tego cwan-