Strona:Józef Korzeniowski - Karpaccy górale.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

Feldfebel. Chyba że od kolegi — inaczej... Saperment! Chowa flaszkę.
Maksym. Zbieraj się, Praksedo! kładzie tłómoczek na plecy. Panie feldfebel! nie mógłbyś nam pokazać jego kwatery?
Feldfebel. Z ochotą — ona niedaleko od mojej, i mnie po drodze. Ale jego teraz niema w domu.
Prakseda przestraszona. A gdzież on?
Feldfebel śmieje się. Widzisz, jak się przestraszyła, jakby go o pięćdziesiąt mil odkomenderowali. Bodaj to być młodym! uderza się po brzuchu. Mnie już się to nie zdarzy. Nie bój się, poziomko! on niedaleko. Tylko com rozwiódł wartę i jego postawiłem przy magazynie za miastem.
Maksym. A magazyn ten daleko?
Feldfebel. Ej! nie — tam prosto ulicą, o kroków pięćset za miastem — wielki budynek na lewo. Bierze karabin.
Maksym. Chodźmy, chodźmy, Praksedo!
Herszko. Ne, jakto? to już nie będziecie nocować.
Maksym. Nie, panie arendarzu!
Herszko. Nu, jakże to będzie? Do mnie byliby panowie zajechali.
Maksym daje mu pieniądze. Na, Żydzie!
Herszko. Także mi waszeć gadaj.
Feldfebel. Reb Hersch! gut Nacht[1].

Wychodzi, Maksym i Prakseda za nim.

Herszko zamyka za nim drzwi. At! jaki mi wielki pan! tfy! zdmuchuje świecę i wychodzi.

SCENA II.
Wielki budynek w miejscu pustem. — Noc.

Antoś wchodzi, przechadzając się na warcie — potem staje i opiera się na karabinie. Ciemno! chłodno! Wiatr

  1. Panie Hersch! dobranoc! (niem.).