Po śniegu białym Niemiec biały śladem pójdzie za nami i, jak niedźwiedzie, nas wytropi.
Drugi opryszek. Porzuć! — jeszcze do tego daleko. Dziś z czarką w ręku, jutro obejmiesz ładną Hucułkę, a pojutrze sznurek ciebie obejmie.
Trzeci opryszek. A cóż? to wesoło!
Czwarty opryszek. Nie żyć-że człowiekowi do stu lat!
Piąty opryszek. Lepiej jedno lato, jak orzeł, niż sześć, jak baran. Tu cię kula dogoni — upadniesz między skały, i basta — przynajmiej nie wiążą cię co roku i co roku nie strzygą.
Szósty opryszek. Tu możesz pozwolić duszy pohulać. Nikt ci tu nie powie: to rób, a tego nie rób; to można, a tego nie można; to sąsiedzkie, a to pańskie. — Miljon set dyabłów! a co moje?
Czwarty opryszek. Tu wszystko moje, co mogę wydrzeć. Mam pełne kieszenie — biorę mało; mam puste — biorę wszystko i basta.
Trzeci opryszek. A czasem się i ucieszysz porządnie. Trzy dni temu, ot z nim, leżeliśmy w trawie na samej węgierskiej granicy. Aż patrzymy — jedzie Żyd. Jedzie i pomrukuje, i ogląda się. A nas z trawy nie widno[1]. Aż on krzyknął raptem: stój — a bestya Żyd, jak worek plewy, buch na ziemię! On konia za cugle, a ja Żyda za pejsy. — A co ty, bratku, wieziesz? dawaj cwancygiery! — Żyd zębami dzwoni, a ja mu toporek do szyi.
Piąty opryszek. I zarznąłeś?
Trzeci opryszek. Fe! na co rznąć tchórza? Jego własny strach gorzej kole, niż nóż opryszka. Jemu pluń w oczy, to on myśli, że kula i dyabli go biorą.
Drugi opryszek. I cóżeś zrobił?
Trzeci opryszek. Ot! naśmiałem się do woli. Żyd usiadł na ziemi, zaczął mię ze strachu łajać, a po-
- ↑ Nie widać.