Strona:Józef Korzeniowski - Karpaccy górale.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Mandataryusz przypada na kolana. Mea culpa![1]
Maksym. Jakżeś się tu popadł? he?
Mandataryusz. Albowiem śród białego dnia, to jest, najniesprawiedliwiej. Spoczywałem na Krętej i czterech Hucułów ze mną.
Trzeci opryszek. A dwóch ciebie wzięło.
Mandataryusz. Zdrada — piekielna zdrada! Dwaj z moich poszli do rzeki, a dwaj położyli się spać. Albowiem wtenczas ci hultaje...
Kuźma. Ach! ty złodzieju!
Mandataryusz. Albowiem pozwólcie mówić. Ja krzyczałem, a moi spali; ci mnie wiązali, a moi spali; ci mnie poprowadzili, a moi spali — albowiem wszyscy szelmy są.
Maksym. Zasłużyłeś na to, bratku!
Mandataryusz. Albowiem pamiętajcie, co to jest rząd — że to nie są żarty. Rozbijać, to wy wiecie — a mandata, to ja wiem. — A sztandrecht[2]...

Wszyscy śmieją się.

Maksym. Pokażcie mu sztandrecht.
Kilku. Sznurka! sznurka!
Mandataryusz. Zmiłujcie się! — sznurek dla mandataryusza? Śmieje się. Nie żartujcie, albowiem to nieładnie.
Trzeci opryszek. Może wolisz topór.
Mandataryusz płacze. Dobrzy ludzie! albowiem ja was zawsze tak serdecznie kochałem.
Czwarty opryszek przykłada mu pistolet do piersi. Toż ci i podziękujemy.
Mandataryusz, Zginąłem! Szepcze. — Pater noster, qui es in coelis[3]...
Antoś wchodzi szybko. Co to jest!

Maksym. Kuźma i Michajło złapali na drodze do

  1. Moja wina! (łac.).
  2. Sąd wojenny.
  3. Ojcze Nasz, któryś jest w niebiesiech (łac.).