Burkutu ot tego tu panicza. Przypatrz mu się — to twój znajomy.
Antoś. Podnieś głowę, tchórzu!
Mandataryusz pogląda ze strachem. Aktualnie zginąłem... Dominus Antonius[1] Rewizorczuk.
Antoś. Któregoś osądził burzycielem spokojności, kontrabandzistą, buntującym Hucułów, i za to mnie, jedynaka, przeciwko prawu oddałeś w rekruty, zrobiłeś dezerterem, a potem rozbójnikiem! — Coś posiał — zbieraj! jakieś piwo nawarzył, takie pij teraz! — Na gałąź!
Mandataryusz. Pozwól mi się pomodlić.
Antoś. O! i ja modliłem się niegdyś! Choć prosty chłop, alem umiał się modlić, bom się urodził i wychował tu, gdzie wszystko wielkie mnie otaczało; gdzie każde drzewo, każda skała, każdy wierzchołek w chmury schowany, uczyły mię wielkości i miłosierdzia Tego, co to wszystko potworzył. — A wyście mi i to dobro odjęli; ja teraz nie mogę się modlić, ja nie śmiem podnieść do nieba ręki, bo na niej krew! — Precz z nim, na gałąź. Mandataryusz chyli się i pada zemdlony.
Maksym. Antosiu! podobno obejdzie się bez sznurka. Zadławiłeś go słowami.
Antoś przypatruje się. Omdlał ze strachu, podły tchórz! Podnieście go. Jak się trzęsie, nikczemnik! Precz z nim! Zawiązać mu oczy i wyprowadzić gdzie na błędną ścieżkę, niech tam przepada. Nie wart sznurka, na którym ginie śmiały opryszek. Dwaj odprowadzają go. Hola, chłopcy! do mnie! Naostrzyć topory, kule i proch niech każdy ma pod rękę. Tę naszą kryjówkę już znają.
Pierwszy opryszek. Milionset dyabłów! nie mówiłem!
Drugi opryszek. Cicho! — Skąd wiesz, Antosiu!
- ↑ Pan Antoni (łac.).