Strona:Józef Milewski - Zagadnienie narodowej polityki.pdf/219

Ta strona została przepisana.

byli w każdym nieledwie dworze szlacheckim, w każdym ziemi polskiej zakątku, i tam gdzieś w komorze cichej, gdzieś pod lipami, co lepsze pamiętały czasy, gdzieś po ścianą, obwieszoną portretami i rynsztukami dziadów, pękało niejedno serce, strumienie łez ciekły — zdarzały się wypadki śmierci, obłąkania ze zgryzoty politycznej! To domatorowie polscy, domatorowie, na których już Wacław Potocki za Jana III narzeka, że od sprawy publicznej stroną, że samemu oddają się gospodarstwu, że dziczeją i unikają braci — domatorowie, którzy, im fatalniejszy rzecz ojczysta brała obrót, im w gorsze dostawała się ręce, im bardziej stawała się monopolem kilkudziesięciu możnych królików i szukających karyery i chleba, wieszających się pańskiej klamki, im bardziej raziły ich nowe obyczaje — tem chętniej poprzestawali na narzekaniach przed sąsiadem, na snuciu teoryi, że Bóg wolnej i prawowiernej Rzeczypospolitej upaść nie da, na rozmowach politycznych z ojcem kwestarzem i wpisywaniu aktów publicznych w domowe »sylva rerum« lub co najwięcej na położeniu nazwiska na manifeście lub protestacyi. Nie pożądali tacy starostwa i nie umieli go wydzierać z rąk łakomców, przed złymi uchodzili trwożnie lub z pogardą, dla Ojczyzny mieli marzenia lepszej przyszłości, łzy i modlitwę…«
»Potomkowie szlachty, co zapragnęła udziałów krociów w życiu publicznem, uciekali na zagon ojczysty, aby o tem życiu wiedzieć jak najmniej, a o nich to i o ich boleściach z poetą, który nad potomkami tę groźbę zawiesił: »I pozostała po nich wielka cisza na ziemi!«
Sama tkliwość uczucia, rzewna myśl o doli i przyszłości narodu nie stanowią jeszcze potrzebnej pełni świadomości narodowej; ona pełną, skuteczną dopiero, gdy przenika całe jestestwo człowieka, gdy ma wpływ rozstrzygający na jego wolę, życie i czyny.