miałem wrażenie, że mam do czynienia raczej z jakimś osobistym interesem tych wszystkich panów, którzy nie czuli się zobowiązani do mówienia prawdy swojej władzy. Jakimś niewyraźnym narazie celem, o ile zrozumieć mogłem wtedy, była chęć odebrania mnie i moim strzelcom możliwie dużo z tej samodzielności, którą dawała mi pierwsza umowa z Austrją. Chciano narzucić nam zewnętrzne cechy austrjackie, poddać nas rozkazom nieledwie pierwszego lepszego drobnego oficera, czy nawet agenta szpiegowskiego. Głównym momentem szantażu było uzbrojenie, tem próbowano stale wydobyć ze mnie zgodę na coraz nowe, coraz inaczej brzmiące propozycje, idące jednak zawsze w kierunku zmniejszenia naszej samodzielności. Ta widocznie była głównym wrogiem, główną naszą zbrodnią i wobec rozumujących Polaków z N. K. N-u i — co już było bardziej naturalnem — wobec różnych przedstawicieli władzy wojskowej austrjackiej.
Wahałem się, czy mogę pozostać w Kielcach. Byłem niedostatecznie uzbrojony, wyekwipowany licho wie jak, bez ładownic, bez płaszczów, bez butów, wytrzymujących dłuższe marsze, bez środków, pozwalających żołnierzowi wieść w polu swoje skromne życie, wreszcie bez kuchen polowych, tego dobrodziejstwa żołnierza na wojnie. Byliśmy umundurowani licho po strzelecku, za własne pieniądze, nie stanowiliśmy oddziału zdatnego — według powszechnego sądu tak zwanych fachowców — ani do boju, ani do jakiejkolwiek operacji wojennej, wymagającej wysiłku pracy żołnierskiej przez kilka dni, bez żadnej przerwy.
Tem bardziej, tem silniej wzrastała we mnie wtedy niechęć do ulegania temu sądowi, tem chętniej poszedłbym wbrew rozkazom, opartym na tem lekceważącem nas mniemaniu. Nie chciałem ustąpić przed głupotą sądów fachowych przed sądami tchórzliwych mądrali polskich, powtarzających te fachowe dogmaty z głupotą w drugiej czy nawet dwudziestej potędze. Wahałem się. Przerzucałem raz po raz mapy, szukając wyjścia. Upierałem się przy zasadniczej myśli, której się trzymałem przy decyzji wymarszu z werndlami, dającemi od pierwszej chwili spotkania z nieprzyjacielem przewagę broni w jego ręce. Tą zasadniczą myślą były lasy. Te usuwają przewagę dalekonośności i szybkostrzelności, dają możność walki z równemi szansami.
Strona:Józef Piłsudski - Moje pierwsze boje (1925).djvu/019
Ta strona została uwierzytelniona.