Strona:Józef Piłsudski - Moje pierwsze boje (1925).djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

włościanie. I tak samo, jak w Chmielniku, myślałem: „Jak tu łatwo o popłoch, jak łatwo uczynić mnóstwo szkody. Śmiały napad nocny mógłby rozbić wszystkie moje szacowne zbiory kieleckie!“ Trochę niepokoju wkradło mi się w duszę i poszedłem sprawdzić osłonę najniebezpieczniejszego kierunku — wschodniego. Tu było spokojniej — byłem wśród wojska, nie wśród taborów. Placówka stała przyzwoicie, wysyłała przed siebie patrole, a jednak i tu ile sposobności dla przedsiębiorczego i odważnego przeciwnika!
Pomimo tych niepokojów, zasnąłem smacznie, marząc wciąż o tem, że nieba będą mi łaskawsze w Stopnicy, niż w Grabiach, i ześlą mi jutro jaką „czarną“ czy innego, mniej żałobnego koloru „sotnię“ na pożegnanie z Królestwem. Od Sosnkowskiego przyszedł raport, że nazajutrz rano wyznaczono odmarsz do Szczucina. Posłałem mu rozkaz, by z całym oddziałem został w Pacanowie i czekał tam na mnie. Jeszcze nie opuszczała mnie nadzieja, którą pieściłem w duszy.
Belinie kazałem ze świtem rozesłać patrole w różne strony i postanowiłem czekać. Zwiedziłem nazajutrz rano klasztor, jeden z nielicznych, jaki pozostał w Królestwie. Tam kwaterą stał Belina. Klasztor miał tęgie mury, stał dosyć odosobniony od miasta i, zwiedzając go, przychodziła mi myśl, by tam właśnie zatrzymać się dłużej. Lecz co ja zrobię z temi przeklętemi taborami? Cały skarb, zebrany w naszej bazie kieleckiej, był tam na wozach, a, wychodząc z Kielc, dałem rozkaz niepozostawienia tam żadnego rzemyczka. Twierdziłem, że jeżeli już mamy się wycofać z Kielc, to tak, aby niebyło najmniejszego śladu popłochu czy przerażenia. Byłoby więc teraz niekonsekwencją rzucać te wszystkie zapasy na łaskę i niełaskę losów. Tabór trzeba odprowadzić w bezpieczne miejsce, kto wie, czy prędko będę móg się znowu zdobyć na organizacyjno-taborowo-warsztatową pracę, a w łaskawą opiekę zgóry nie bardzo mi się chciało wierzyć. Ociągałem się z rozkazem wymarszu, namyślałem się wciąż, co robić, licząc ciągle, że „czarna sotnia” ukaże się na horyzoncie. Tak czas zszedł do obiadu.
W południe zjawił się u mnie podoficer legjonowy, przybyły ze Szczucina, meldując mi, że przyszło tam z kompanją saperską trochę uzupełnień dla piechoty i — co główne — transport