Strona:Józef Piłsudski - Moje pierwsze boje (1925).djvu/086

Ta strona została uwierzytelniona.

pozostawanie tutaj, w Strzegowej, przez ten wesoły dzień 9-go listopada. Gryzły mnie znowu wyrzuty sumienia za „pół-decyzję“ i bałem się, by ona, jak wczoraj przy Lgocie Wolbromskiej, nie zemściła się na wojsku. Decydującą rzeczą dla dalszego marszu była szerokość korytarza pomiędzy armjami. To też i podczas rozmów, i wtedy, gdym słuchał księdza, który mi odczytywał notatki, robione podczas wojny, — coś w rodzaju kroniki parafjalnej, — robiłem w myśli wciąż obrachowania.
Patrole musiały już zrobić minimum 4 — 5 kilometrów na wschód, nie słychać dotąd strzałów, niema i meldunków, więc dzisiaj korytarz zupełnie wolny ma conajmniej 15 kilometrów. Dzisiaj więc mógłbym przejść nim minimum 30 kilometrów — przypominał mi się wyrzut sumienia — byłbym prawie pod armatami Krakowa. Jutro, gdy w ten korytarz wejdzie kawalerja, tak duży marsz będzie niepodobieństwem. Potyczki, zatrzymania, obejścia zajmą dużo czasu. Będę coraz bardziej odciskany na zachód do frontu austrjackiego i czy nie skończy się wszystko tem, że zamiast, powiedzmy, spokojnego powrotu odcinkiem swojej 46. dywizji, nie będę wciśnięty przed dojściem do Galicji do frontu innej dywizji. Znowu skutki pół-decyzji. Usprawiedliwiam samego siebie, że przecież nie mogłem nie wypełnić poruczonego zadania, opanowywał mnie strach, że w ten właśnie sposób postawiłem na kartę być może setki żyć z takim trudem sformowanych żołnierzy młodej Polski, drżącej do życia i nie chcącej gnić w upokorzeniu i niewoli. Ha! wreszcie raport! Od Kuby-Bojarskiego, komendanta I-go bataljonu: „Na wschodzie słychać trochę dalekich strzałów, wysunąłem trochę naprzód ku Żarnowcowi jedną kompanję, poza tem wszystko spokojnie“.
Więc nieprzyjaciel jest! Korytarz nie jest szeroki! I moje pesymistyczne przypuszczenia co do jutra mogą mieć rację. A już skądś z dna duszy wyłaniał się był promyk nadziei, że korytarz jest szeroki, że patrole dojdą do Żarnowca bez strzału. Cichy jesienny dzień, wesoła gościna tak nie wojennie uspasabiała, że się nie chciało wierzyć w istnienie nieprzyjaciela. No, trudno!
Daję aviso III-mu i V-mu bataljonom, że o pół do trzeciej nastąpi wymarsz. Jemy obiad i idziemy na połączenie z I-ym bataljonem. Deszcz trochę kropi, a my drapiemy się po błotnistej drodze na pagórek, gdzie u jakiegoś folwarku rozłożył się