Po chwili jest Belina. Daję mu rozkaz po wytłumaczeniu położenia. Pierwszy na Czaple, drugi na Władysław. To są kierunki, któremi mam zamiar maszerować. Oba patrole winny być uprzedzone, że mają mi przysłać meldunek jak najwcześniej po dojściu do celu. Czekać mają na nas. Na podstawie tych meldunków wybiorę drogę, i wtedy jeden z nich będzie musiał, nie doczekawszy się nas, samodzielnie wycofać się na Kraków. Trzeci patrol pójdzie na zachód. Ta cisza prawie całodzienna nakazuje mi sprawdzić gawędy „cywilów“. A może nie jest tak źle i będę mógł, nie ryzykując zanadto, cofać się w zachodnim i południowo-zachodnim kierunku. Odmarsz patroli zaraz. Meldunki wprost do mnie.
Dalej wymarsz. Wraz ze zmierzchem bataljon jedną kompanją zabezpiecza drogę wymarszu przez las, kompanja bierze z sobą paru jeźdźców dla patrolowania i meldunków. W marszu pójdzie naprzód III-ci, potem I-y, wreszcie V-ty bataljon. Kolumna czwórkowa, karabiny rozładowane, ładować tylko na rozkaz. W marszu chłopcy mają się wziąć pod ręce; przy zatrzymaniach się oddziału nie wolno nikomu się kłaść; w marszu żadnych kałuż ani błota nie obchodzić, by nie rozluźniać szeregów, a maszerować ściśniętą kolumną. Palić, głośno rozmawiać, a tem bardziej krzyczeć — nie wolno. Ja pójdę za szpicą — Szef za trzecim bataljonem, a przed pierwszym — Kasprzycki na końcu kolumny piechoty.
Największy kłopot mam z kawalerją. W nocy jest mi ona prawie do niczego. Właściwie jest ona balastem i trzebaby było upodobnić ją do wozów, to znaczy wziąć ją w środek piechoty, pod jej opiekę. Ale boję się tego. W nocy konie są płochliwe, przy najmniejszym hałasie, strzałach, gotowe są rzucać się, popsuć szyk i działania piechoty. Z przykrością stawiam ułanów na koniec kolumny. Belinie zapowiadam, żeby ludzie szli przy koniach, trzymając je pod pyskiem, żeby nie rżały ani się rzucały. Każdy bój mam zamiar rozegrać na bagnety. Pójdzie odrazu III-ci bataljon, dwa inne w odwodzie, zatrzymane przez Szefa. Belina jest markotny, że tak mało ufam jego jeździe. Przysięga, że ułani utrzymają konie, że niema się czego bać, wreszcie, prosi: „Ale, jak piechota pójdzie na bagnety, to Komendant gniewać się nie będzie, gdy my też spróbujemy szarży“.
Strona:Józef Piłsudski - Moje pierwsze boje (1925).djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.