głosem wypowiedziane sakramentalne słowa straży rosyjskiej: „Stoj, kto idiot?“
Widzę, jak szpica zawahała się jedną sekundę i cofnęła o kilka kroków tak, że musiałem też parę kroków zawrócić, schodząc z pagórka. W chacie usłyszałem jakiś gwałtowny ruch, parę krzyków. Śmigły już rzucił rozkaz: „Druga kompanja naprzód, przeszukać domy“. Po chwili szybki tentent koni w galopie, oddalający się w kierunku południowo-zachodnim, potem szereg strzałów, gwizd kul, idących gdzieś blisko. Szpica już była w chacie. Trochę zapóźno, nikogo już tam nie było.
Przez te krótkie chwile przez głowę przebiegły mi błyskawicą różne myśli co do dalszych mych kroków. Przebiegły, zostawiając tak głęboki i wyraźny ślad w mózgu, że dotąd z fotograficzną ścisłością ich przebieg powtórzyć jestem zdolen. Oto ich treść:
Jest to placówka nieprzyjacielska. Umyka w stronę oddziału, który zabezpiecza. Więc tam na południo-zachodzie jest większa siła, która już przez strzały jest zaalarmowaną. Najbezpieczniej jest zejść z drogi temu oddziałowi, skręcić na lewo w stronę Czapel i potem w las na południe, w stronę Władysława. Tu zostawić kompanję w arjergardzie, tę, która teraz przeszukuje domy. I zaraz krytyka: „Stracę mnóstwo czasu, z kawalerją brnąć przez gęsty las trudno, a w nocy i piechota łatwo straci drogę. Niebezpieczeństwo wtedy z prawa od otwartej przestrzeni, gotowi nas ostrzelać. Będę miał rannych, niewiadomo co z nimi robić, ani zostawić, ani ciągnąć za sobą. Wysłać naprawo osłonę, czy patrole dla zbadania. I czekać? Nie!“ I wreszcie krótka, ostra decyzja: — „Czasu nie tracić, maszerować wprost kolumną!“
Byłem z decyzją gotów, gdy Trześniowski, dowódca drugiej kompanji, przyszedł z raportem, że nikogo niema, a wzięty tylko koń, widocznie kozacki, z długą grzywą i ogonem, z siodłem kozackiem, uzdą nabijaną posrebrzonemi gwoździami — pewno podoficerska szkapa.
— Maszerować dalej! — mówię do Śmigłego.
Śmigły prosi o pozwolenie zmienienia awangardy i szpicy. Niepodoba mu się, że chłopcy w szpicy zawahali się sekundę po okrzyku straży kozackiej. Drugie: wypuścili z rąk przewodnika, który zdążył się wymknąć.
Strona:Józef Piłsudski - Moje pierwsze boje (1925).djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.