Strona:Józef Piłsudski - Moje pierwsze boje (1925).djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

Szedł spokojnym, równym krokiem i, zbliżywszy się do mnie, zarzucił karabin na ramię, by mi zasalutować.
— Z którego bataljonu, chłopcze?“ — rzuciłem zapytanie.
„Z trzeciego, Obywatelu Komendancie!“
— Gdzieście oberwali?
„W serce!“ odpowiedział, a w głosie czuć było dumę z tak niezwykłej rany.
— Głupstwa gadacie! Gdzieżbyście spacerowali z taką raną?
Istotnie jednak ślady krwi na bluzce były w okolicy serca.
„Ależ Komendancie! Nie kłamię, proszę spytać doktora!“ mówił urażony. Zaśmiałem się i puściłem go dalej, a szedłem zapytać doktora. Okazało się, że chłopak miał szalone szczęście. Kula przebiła mu pierś w czasie największego skurczu serca i właściwie przeszła przez miejsce, w którem sekundę wcześniej czy później musiałaby zawadzić o serce. Gdy lekarze go opatrywali, przez żart powiedzieli mu, że jest ranny w serce, ale będzie zdrów. Chłopak więc miał rację, gdy się uraził z powodu mego niedowiarstwa.
Inny ranny, który mnie rozśmieszył, był Wieczorkiewicz. Spostrzegłem go, gdy opierając się o żołnierza, kusztykał na tyły. Zawołałem go do siebie.
— Co z Wami, Wieczorkiewicz?
„Noga, Komendancie! syknął z bólu: „szklanka szrapnelowa uderzyła po kostce. Wściekle boli!“
Spostrzegłem, że na obu nogach ma buty, więc chyba rana nie jest ciężka.
— Zrzucajcie do licha but, lżej Wam będzie.
„Istotnie! może lepiej.“
Zaczęto ściągać mu but z nogi. Biedak przy każdem poruszeniu buta syczał z bólu i spostrzegłem, że mu pot występuje na czoło.
— Dajcie spokój takiemu ściąganiu — zawołałem — rozciąć cholewę i but sam spadnie z nogi. Po co się męczyć!
„Nie! nie! — obruszył się ranny: nie, Komendancie! Nie psuć buta, takich dobrych butów już nigdzie nie dostanę!“
Z biedą i bólem po kwadransie ściągnięto mu obuwie. Najparadniejszem było to, że istotnie ranę dostał w rękę, noga