poprzedniego wyszła cało kawalerja i cały oddział. Mieliśmy jednak, trzeba przyznać, dużo szczęścia na tej wojnie!
Z pobytu w Pisarzowej pamiętam jeszcze przykre spotkanie z rodakami. Na wieść, że moje lewe skrzydło jest zagrożone, wysłano mi, jak się później dowiedziałem, na pomoc dwie kompanje landszturmu polskiego, świeżo sformowanego i naprędce zebranego. Dowodzili temi kompanjami jacyś równie przestarzali, jak nasze, „werndle na kółkach“, lejtenanci rezerwowi, „rodacy“. Przywędrowali oni naturalnie, gdy było już po wszystkiem i gdy wieczór położył koniec wszelkim zakusom obejścia naszego skrzydła. Nie o tą spóźnioną jednak pomoc idzie mi w tym wypadku, lecz o stosunek tych panów do nas. Spotkanie z nimi było tak charakterystyczną ilustracją stosunków, z jakiemi mieliśmy do czynienia, że warto je opowiedzieć szczegółowiej. Było to już wieczorem, gdy otrzymałem rozkaz o cofnięciu całej linji bliżej do Limanowej i o przejściu mojem do rezerwy. Zjedliśmy już kolację i przy papierosach i gawędce czekałem ze swoim sztabem na ściągnięcie wojska i na konie. Nagle do pokoju wkroczyły dwie czy trzy postacie w austrjackich uniformach — byli to owi dowódcy kompanji landszturmowych. Żaden z nich nie zameldował mi się, jako starszemu od nich oficerowi, ba żaden z nich nie raczył się nawet przedstawić. Była w nich straszna duma z powodu uniformu, który mieli na sobie, i straszne lekceważenie w stosunku do „bandy“, nie mającej tak wysokich, jak oni, przywilejów. Byli przytem dostatecznie nieokrzesani i niekulturalni. Zaczęli coś bąkać o tem, że przyszli do „rodaków“, że chcą się czegoś dowiedzieć i po długich wywodach powiedzieli coś niewyraźnego o pomocy, jaką mają nam okazać. Paru moich oficerów skoczyło, by ich wprost wyrzucić za drzwi, tak oburzającem było to nieprzyzwoite ich pod względem wojskowym i towarzyskim zachowanie się. Powstrzymałem moich oficerów. Gdyby byli to nie Polacy, chętniebym zezwolił na zrobienie przykrości takim gościom, lecz tu brała mnie chętka wypicia kielicha goryczy „polskiego żołnierza“ do dna. Nie pierwszy raz spotykałem ten stosunek ze strony „rodaków“, dumnych z tego, że są żołnierzami nie w „polskim“ uniformie. Oświadczyłem im więc tylko krótko, że pomoc ich jest zbyteczną
Strona:Józef Piłsudski - Moje pierwsze boje (1925).djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.