Strona:Józef Rostafiński - Jechać, czy nie jechać w Tatry.djvu/10

Ta strona została przepisana.
4

przed bramą, na której stoi dumny, ćmą wieków niezatarty napis: Si Deus pro nobis, quis contra nos? Dawniej zaliczałem do tego Krakowa i groby królewskie, ale od czasu, jak nad trumną Zygmunta I. stanął Hohenzollern, niby urągowisko tego napisu na wawelskim portyku, już tam nie zaglądam. Uciekam raczej przez Wolską ulicę na Błonie, gdzie znów odnajduję mój Kraków w całej wspaniałości.
Właśnie słońce ma się ku zachodowi. Mrok jeszcze nie zapadł, ale z ziemi podnosi się par i obleka wszystko w pół przeźroczyste, lekkie zasłony. W dali majaczeje urocza gęstwina Justowskiej Woli z tą białą plamką, która zaciekawia i zachęca do dalszego pochodu. Na prawo sine wzgórza zamykają horyzont urozmaicony zielenią czy Łobzowskim zamkiem. Na prawo widzę maleńki kościołek śgo Salwatora i znaczoną drogę na kopiec Kościuszki. Można to widzieć co dnia i co dnia znajdować, że to piękne. A jak na wyścigi ze słońcem, które schodzi po dziennej pracy, zdążysz na kres błonia i zwrócisz się ku miastu, nowy, stokroć wspanialszy zatrzyma cię widok. Po nad miastem wznosi się wysmukła Maryacka wieżyca i poważna kopuła śgo Piotra, a z wybrzeża Wisły wynurza się potężna grupa wawelskich zabudowań. Ostatnie promienie niewidzialnego już słońca kładą purpurę na ich szyby i okalają złotym rąbkiem Katedrę polskiej korony. Mimowoli stajesz w cichym zachwycie i słyszysz jakiś dźwięk ponury, przytłumiony, a jednak pe-