Strona:Józef Rostafiński - Jechać, czy nie jechać w Tatry.djvu/12

Ta strona została przepisana.
6

kiwające z nudów ogonami i wzywające przejezdnych do rozerwania ich choć na chwilę. Jeśliś nawet miał zamiar pozostać w mieście, to wobec tego, co się z niem stanie, i ciebie weźmie też ochota ruszyć gdzieś... gdziekolwiek, choćby do Tenczynka, aby tylko nie piec się na miejskim bruku.
Chodzi o wybranie miejsca. Trudność polega na rozmaitości, jaka się przy nowych środkach komunikacyjnych sama przez się nastręcza. Kto schorzały potrzebuje topić nerwy, czy zaziębienie w jakichś cieplicach wygrzewać, czy gdzieś zapalenie gasić, temu i cel i drogę łatwym sposobem wskażą lekarze. Kogo świerzbią pieniądze, ten bez wahania podąży do Monte Carlo, gdzie uprzejmy zarząd uwolniwszy go od ciążącej mu mamony, zaopatrzy niewątpliwie zadarmo w bilet powrotny do domu i doda jeszcze jakiegoś luidora na drogę.
Ale kto nie jest ani w tem, ani w tamtem położeniu, ten może dobrze sztukać w palce, bez względu, czy jest klasykiem, czy romantykiem wakacyjnym.
Klasycy zmieniają tylko bruk, ale go nieradzi porzucają, jadą więc do Paryża, czy do Włoch. Te ostatnie stanowczo odradzałbym, jako cel podróży, bo to nie jest kraj właściwy polskiemu żołądkowi. Czytałem list młodzieńca, który był „bardzo dobrze,“ a choć bieglejszy w francuzczyznie niż w polskiej ortografii, niezmiernie trafnie i zwięźle scharakteryzował Włochy pisząc: „Rzaden