Strona:Józef Rostafiński - Jechać, czy nie jechać w Tatry.djvu/20

Ta strona została przepisana.
14

brniesz w błocie po kostki, musisz je więc zapisać z Krakowa, a jeżeli jesteś człowiekiem przemyślnym, zastanawiasz się, czyby nie było dobrym interesem sprowadzenie kilku tuzinów szczudeł, albo zaproponowanie zarządowi, żeby je kupiło i wynajmowało za umiarkowaną cenę. Odbyt znalazłoby niewątpliwie.
To są stosunki Zakopanego. Gmina dla gości, z których żyje, nic zrobić nie chce, a Towarzystwo Tatrzańskie sądzi słusznie, że to powinność moralna (czy tylko?) gminy, ale wobec jej uporu posiada swój i nie kładzie ani jednego kamienia od lat kilku i tak chodzą wszyscy po błocie...
Pomimo zgryzoty, przy górskiem powietrzu, apetyt upomina się o swe prawa, niewątpliwie jesteś więc głodny i myślisz o zaspokojeniu głodu. Przygotuj się na małe niespodzianki. Restauracyj jest kilka; jedna „pod białą różą“, jak na Zakopane, dobra, ale i ta cudów dokazywać nie może, i z wołów, których nietylko kościom ale i mięsu należałby się zasłużony po 30 letniej pracy spoczynek, ma wołowinę zasłużoną, ale daleką od dobrej. Zresztą rozmaitość tutejszej kuchni polega przeważnie na tem, że na obiad bywa pieczeń wołowa, a kotlety cielęce; na kolacyę, zaś odwrotnie, po cielęcej pieczeni kotlet wołowy. Spotykają się też kurczęta, wytuczone na tatrzańskiem powietrzu, kaczki wypasiono żwirem i rzeczywiste pstrągi.
Piwo chyba wtedy będzie można tu pijać, jak się je da telefonem sprowadzić. Ale za to mleko?