Strona:Józef Rostafiński - Jechać, czy nie jechać w Tatry.djvu/32

Ta strona została przepisana.
26

trudności, połączonych z pewnem niebezpieczeństwem, rzeczywistem czy urojonem, dla natury szlachetnej i moralnie silnej jest podniosłe i musi mieć potężny urok. Urok walki z brutalną siłą gwałtu, urok walki tego drobnego atomu w łańcuchu wszechbytu, jakim jest człowiek, z tą olbrzymią masą góry, ciskającą mu co krok pod stopy nowe zawady: głazów, złomów, ślizgoty, śniegu, lodu, mgły, wichru, zimna, przepaści. Zapewne niema w tem nic innego, tylko objaw zanikowy czy tam szczątkowy, jak to nazywa Ochorowicz[1], rycerskości. Człowiek, który dziś z nadzieją zobaczenia pięknego widoku, rwie się na najtrudniejsze wirchy gór, — przed wieki, okuty w zbroję, z lekkiem sercem szedłby na wyprawę; a już raz w walce końby mu wyrywał się z pod nóg, niosąc go w sam środek bitwy, w największy zamęt, w najgroźniejsze niebezpieczeństwa; ale tam, gdzie można zdobyć sławę. Ten zaś, który dziś drapie się na szczyty bez względu na to, co zobaczyć może, byłby w swoim czasie niewątpliwie błędnym rycerzem.
A tam już raz na szczycie przejmuje nas takie zdziwienie, jak szatana, w Utraconym Raju Miltona, gdy się zbliżał do niebiosów. Tam raz na szczycie podobnie jak w Jerozolimie Wyzwolonej Tassa:

Kiedy Bóg wieczny z nieba, gdzie przebywa,

  1. Patrz J. Ochorowicz, „Bezwiedne tradycye ludzkości.“ Część I. Ateneum za rok 1.