Strona:Józef Rostafiński - Jechać, czy nie jechać w Tatry.djvu/9

Ta strona została skorygowana.




„Patrz końca.“
I.

Najczęściej dopiero w chwili rozstania się poznajemy, jak nam jest drogie to, z czem nam się rozłączyć wypada, tak jest i z Krakowem. Nieraz wygadujemy na starego poczciwca, zarzucamy mu, że jest nudny, zacofany, mało ożywiony, a przecież w gruncie rzeczy kochamy go. Bo i jak go nie kochać! Porozumiejmy się. Nie mam tu na myśli tego Krakowa, który spaceruje po linii A B, ani tego, który daje bale na dobroczynne cele, obmawia i ploteczkuje na potęgę; tem mniej mowa o tym, który zasmolony i cuchnący kramarzy albo włóczy się obdarty po ulicach, natrętnie żebrząc lub wreszcie choćby w biały dzień kradnie...
Ja mam i kocham własny Kraków. Trzeba go umieć szukać.... Mój Kraków skupia się w zakątku między kościołami N. P. Maryi a św. Barbary, gdzie się karmią gołębie... albo na podwórzu Biblioteki Jagiellońskiej, czy u wstępu do Wawelu,