się żyjących jestestw. Z pomiędzy tysiąca osobników tego samego rodu, te się utrzymują przy życiu i przeradzają swoje przymioty, które się umiały do danych warunków przystosować: inne cierpią i giną. Cierpią i giną, ale nie marnie, jak nie marnie ginęły zarodniki Empuzy, które nie trafiały muchy, bo giną i cierpią dla wyższego celu jak los pojedynczego osobnika: dla idei wspólnej świetności i udoskonalenia typu, do którego należą. Giną w dążeniu do tego, co możnaby nazwać platońskim ideałem typu, bo w zasadzie nigdy ostatecznie osiągniętym być nie może. Giną pojedyncze osobniki nieraz wśród cierpień wielkich, ale utrzymuje się coraz doskonalszy ród i powstają z dawnego coraz nowe a wytworniejsze typy. A tak jak pomiędzy wieloma osobnikami tego samego rodu, tak również między wieloma rodzajami zwierząt i roślin. Z pomiędzy wielu rodzajów niektóre giną dla tego, że na wzajemnem współubieganiu się okazały się być niedoskonałemi, giną dla idei znów wyższej, bo wspólnej, coraz większego doskonalenia się wszystkich tworów przyrody.
Te tak rozmaite jestestwa — rośliny i zwierzęta. A człowiek? Człowiek jest także tylko jedną z postaci, w którą wclela się życie, więc i między nami zupełnie podobnie, tylko — w innym kierunku. Tysiączne jestestwa, które człowieka poprzedzały na ziemi, doskonaliły się przeciwnie tylko w ciasnych granicach kształtów ciała i przystosowania się tychże do fizycznego środowiska. Wszystkie takie tylko widziały świata koło, jakie tępemi zakreślały oczy.
Aż został stworzony człowiek, który promoteuszową dłonią do nieba sięgnął po ogień. Niebieskim tym płomykiem zatlony duch jego zaczął się duchowo doskonalić w duchowem cierpieniu. Bo człowiek, doskonaląc się, cierpi. Cierpi zawsze, czy gdy szuka jak najlepiej przewrócić skibę roli, czy gdy wsłuchuje się w harmonią sfer niebieskich. Cierpi najwięcej i najpotężniej, kiedy natchnienie, które w duszy jego powstało, szuka w marmurze, barwie, dźwięku czy słowie formy, z którą mogłoby się złączyć i do ludzkości przemówić. Ból ten twórczy, który pierś ludzką rozrywa, jest jednocześnie największą rozkoszą i najwyższą nagrodą jego bytu, bo podsyca tu strop niebieskiego światła, przy którego blasku jeden człowiek rozejrzeć się zdołał w wszechświecie. Zdołał, by zamiast ciemnego chaosu ujrzeć wszędzie ład harmonii, by zamiast brutalnego gwałtu odczuć niespożyty ideał sprawiedliwości, by wytężywszy duszy swej ramiona oprzeć się o nieskończoność i dążyć w badaniu tam gdzie graniczą duch i natura.
Czem wobec tego cierpienie, zwłaszcza dla tego, kto choć chwilkę kochał — czy białą chmurkę na pogodnem niebie, czy wiekuistą
Strona:Józef Rostafiński - O wilkołakach szczególniej świata roślinnego.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.
735
O WILKOŁAKACH.