zienną obłożone. Gdyby miały rozum węgierskie kozice, powinnyby chronić się na polską stronę, gdzie dla nich większe panuje bezpieczeństwo.
Nad szałasem pod Wysoką znów na chwilę użyliśmy spoczynku. Stąd przedstawia się piękny widok na Żelazne Wrota (niedotknięte jeszcze ludzką stopą), Czeskie i Młynarza. Przypomniałem sobie, jak w Czeskiem przed laty biedowaliśmy wspólnie z pp. Homolacsami w wyprawie na Mięguszowskie Rysy. Rzecz miała się następnie. Przyszliśmy do Czeskiego już po nad kosodrzewinę o godzinie 9téj z rana, a było to w lipcu. Naraz zaczął padać śnieg mokry z dészczem pędzony do tego wiatrem. Schroniliśmy się więc pod ogromną skałę, którą Wala wyszukał i pod nią przesiedzieliśmy cały czas téj burzy aż do 10téj z rana następnego dnia, kiedy już niebo się wypogodziło. Musieliśmy zaś pod tą skałą tak długo pozostać, bo niepodobieństwem było czy to wprzód czy téż w tył się ruszyć. Szczęściem mieliśmy ze sobą 12tu dobranych górali; zwykle w tak liczném towarzystwie pp. Homolacse podobne wycieczki robili, częścią dla wygody, częścią zaś dla niezbędnéj pomocy. Jeden z górali musiał być koniecznie kozłem ofiarnym wybranym na cel rozmaitych figlów i żarcików, dla rozweselenia kompanii. Najczęściéj był nim Wala lub Krzeptowski; Wala jednak umiał się odcinać i dowcipem swoim nas rozśmieszał. Tych wycieczek tak ożywionych i wesołych nigdy w życiu nie zapomnę. Przez całą ową noc jak rzekłem, padał śnieg z dészczem, a myśmy długie chwile to gawędką, to śpiewaniem skracali. Pamiętam, jakby dziś się stało, że miałem wtedy na sobie letnią wytartą surducinę, aby łatwiéj piąć się po skałach, towarzysze moi także w letnich byli ubraniach, a choć zimno zaczęło dokuczać, jednak żaden nie zaziębił się, ani wycieczki téj chorobą nie przypłacił. Nie wyliczyłbym wszystkich podobnych wspomnień, które mi obecnie na myśl przychodzą, np. w Mięguszowskiej z p. Wł. Koziebrodzkim, St. Wodzickim i pp. Homolacsami, kiedyśmy porządnie zimne noce mieli i o takiéj porze do Morskiego Oka schodzili, a trzeba wiedzieć, że zejścia z Mięguszowskiej do najniebezpieczniejszych zaliczyć należy. Z księdzem Ambrożym i Walą przeleżeliśmy w turniach tuląc się pod skałę (bo nie było więcéj miejsca) cały dzień, chroniąc się tym sposobem od nawalnego dészczu, ale przecież przetrwaliśmy niepogodę i dopięliśmy pożądanego celu.
Po téj krótkiéj wzmiance o różnych doznanych przygodach i tarapatach, wracam do ukończenia mojego opisu. Zanocowawszy poniżéj szałasu pod Młynarzem, wróciliśmy następnego dnia na wieczór do Zakopanego. Każdy z nas był w dobrém zdrowiu i zupełnie zadowolnionym z wyprawy, bośmy się nadaremnie nie wybrali, lecz pierwszy raz na sam szczyt tak okrzyczanego Gierlachu wydostali.
A teraz chciałbym w ogóle coś o Gierlachu nadmienić. Samo położenie góry łatwo można sobie wyobrazić, bo ona stanowi lewą ścianę doliny Wielkiej od Szmeksu, a prawą od Polskiego Grzebienia; szczyt zaś panuje nad Polskim Grzebieniem. Środek góry zasłany jest ogromnemi głazami granitowemi, a zachodnią stronę stanowi również wysoka ściana, która wszakże nie jest tak poszarpaną, jak od wschodu zwrócona ku szfolskiéj dolinie. Krótko mówiąc, Gierlach ma kształt olbrzymiéj podkowy, któréj ramiona ku południowi są wysunięte. Po bokach w tyle kotliny nagromadzone są wieczne nigdy nie topniejące śniegi w rodzaju lodowców alpejskich; woda ciecze z nich po pod głazy, a głuchy szmer tu owdzie słyszeć się daje. Główne szczyty w liczbie pięciu leżą wszystkie w tyle téj podstawy. Ze środka kotliny wygląda Gierlach bardzo malowniczo, ale zarazem strasznie przerażająco, tak, że każdy patrząc nań mimowolnie przeczuwa, jakie go trudy do przebycia czekają. Wiatronogie, zgrabne kozice przelatują jednym susem z jednego boku na drugi; widzieliśmy ich kilka sztuk.
Strona:Józef Stolarczyk - Wycieczka na szczyt Gierlachu.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.