Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/120

Ta strona została przepisana.
—   114   —

i kilka stołków; te mogłyby pozostać — snuła Malankowska swe marzenia zuchwałej, czując się już rozrzewniającą.
— Jak to? więc pani sądziła, że mogłaby tam mieszkać nawet, gdyby fabryka szła?
— Gdyby pan zechciał, mogłabym. Dość mam cygańskiego życia. Chcę pracować. Mogłabym być przy fabryce buchalterką.
Szaropolski przypomniał, że nawet takiej poszukiwał, gdy fabryka była czynna. Spoważniał a zarazem ożywił się — wpadł w swe naturalne, przemysłowo-handlowe usposobienie.
— To zupełnie inna materja. O tem można pomyśleć. Może wkrótce otworzę biuro handlowe w mieście. W tedy poprosiłbym panią.
— Ale mnie tymczasem wyrzucają na ulicę!
— No, czyż nie ma pani rodziny? krewnych? na tymczasowe pomieszkanie?
— Z rodziną... nie jestem w dobrych stosunkach.
— Wreszcie hotel, albo pensjonat?
— A moje meble?
— Ach! ma pani meble. — —
— Mam. Zmieściłyby się w tamtych, pokojach. Brałam miarę.
Wobec tak stanowczo uknutego zamachu Szaropolski zachwiał się. Powstał i przeszedł się w milczeniu po pokoju. Dlaczego właściwie