waniu się w innym pensjonacie, lub hotelu... Krewni jego i bliżsi znajomi nie mieli do ustąpienia pokojów, a wogóle Cudno było przepełnione i komisja „partycypacyjna“ grasowała, jak epidemja bez środków zaradczych.
Uderzyła go odrazu analogja jego losów z losami panny Malankowskicj, której przed paru dniami oddał mieszkanie przy fabryce. Ten paralelizm byłby zabawny, gdyby od tej chwili nie stawał się dramatycznym; naturalnym bowiem dla Edwina projektem byłoby przeniesienie się na czas jakiś do fabryki, gdyby jedyne tam mieszkanie nie było zajęte przez uroczą lokatorkę. Aby tam zamieszkać, trzeba ją było wyprosić od jutra, co się nawet sprzeciwiało warunkowi umowy, że w razie potrzeby Edwin wymówi mieszkanie na kilka dni naprzód. Tak chwilowe rozczulenie nad losem bezdomej bliźniej opłacało się okrutnie ofiarodawcy.
Przebierając w konjunkturach, około północy doszedł nagle do wniosku, że równoległość losów z panną Malankowską należy popchnąć aż do ostatniej konsekwencji — zamieszkać z nią razem w fabryce. Miał wrażenie, że jej to nie spłoszy, a sprawę będzie można urządzić przyzwoicie, chociaż z odcieniem komizmu. Dobył z biurka plan fabryki dokładny, z wymiarami. Obok walcowni był spory pokój, zwany zawijalnią, gdzie ubierano nowonarodzone mydło
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/130
Ta strona została przepisana.
— 124 —