Edwin rozumiał owszem, że panna Marusia tak bardzo się do niego przysuwa, tak chwyta go za ręce, iż wypadałoby jakimś odruchem czynnym odpowiedzieć na ten zapał. Ale zakazał sobie takiego obrotu sprawy, który uprzednio już przewidział, więc zakończył rozrzewnienia ceremonjalnym pocałunkiem w rączkę.
Pannie Marusi zaś roztańczyły się myśli i słowa:
— Ja panu zaproponuję tak: to będzie nasz wspólny salon. Usuniemy rzeczy niepotrzebne, a przy tej ścianie postawimy fortepian. To pański fortepian, który widziałam?
— Mój i nawet bardzo dobry. Ledwie go wydarłem z łap Niemcu, który go przez trzy lata używał i chciał zabrać.
— Więc właśnie. Tu mu będzie dobrze, klawiaturą do światła. Zamiast tego biurka dębowego postawimy to, co u pana stoi, mahoniowe. Na miejsce mojej szyfonierki, którą wyrzucę, albo sprzedam, postawimy pański ładny zegar w szafce. Mogą stanąć i fotele skórzane — salon będzie bardziej męski. — — Ale te kotary mogą nie pasować? — Zdejmiemy je i powiesimy tamte... Jakie są u pana, bo nie pamiętam?
— Takie... niby gobelinowe i tylko przy oknach. Ale pozwolę sobie być odmiennego zdania. Ja się przeniosę całkowicie do zawijalni, a może zajmę jeszcze inny pokój. Tu wniósłbym
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/134
Ta strona została przepisana.
— 128 —