Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/139

Ta strona została przepisana.
—   133   —

niezależność. Ubrał się metodycznie, następnie zasiadł do napisania paru listów.
Słońce tymczasem zaglądało coraz śmielej w szyby okienne, topiło na nich zamróz i odsłaniało widoki na Lubą, zasłaną dzisiaj świeżą bielizną śniegu, błękitniejszą w cieniach, a w świetle zaróżowioną delikatnym rumieńcem. Widać, że ulica została przezwana tak miłośnie w jasny dzień zimowy, który ją przystrajał we wdzięki jędrnej, polarnej kochanki. Aż do pokoju dochodziło skrzypienie śniegu pod butami, ozwał się czasem głos ludzki ochoczy, lub szczekanie psa rozweselone. Edwin pisał szybko i składnie, czuł w sobie wartką zdolność do czynu, pomimo że chuchał w palce w niedogrzanym pokoju.
Wtem usłyszał kroki w kurytarzu, potem głos gderliwy pod samemi drzwiami:
— Gdzież nareszcie? — Tutaj? — także pomysł...
Bez uprzedniego pukania otworzyły się drzwi, przez które Marcin wprowadził stryja, Joachima, odzianego w szubę z pożółkłych szopów. Pierwszym odruchem Edwina było zadowolenie z odwiedzin; drugim rodzaj obawy, ażeby coś niepotrzebnego nie wpadło w oko staremu mantyce.
Zdejmując oszronione futro z chudych ramion Joachima, zlustrował swój pokój okólnem spojrzeniem: