Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/142

Ta strona została przepisana.
—   136   —

sprzykrzy się robotnikom bezrobocie i fabryka ruszy.
Tymczasem Joachim przyglądał się pozostawionym na tacy rumianym bułeczkom. Pomacał jedną i wziął do ręki.
— Może stryj pozwoli kawy? Każę zaraz przygrzać.
— Dziękuję ci, piłem — ja tylko tę bułkę...
Skosztował raz i drugi.
— Skądże to dostajesz tak wyborne pieczywo w tej marnej dzielnicy?
— Właśnie przysłała mi je moja uprzejma lokatorka.
— No, no... A czy to ładna osoba?
— Dość nawet sławna piękność. Może ją stryj obejrzeć, jeżeli zechce. Pójdźmy do niej; będzie uradowana.
— I ty to wiesz z góry, że będzie uradowana? Zatem znasz ją nieźle?
— Bardzo mało. Ale jedno wiem, że ona chce mnie... jak to powiedzieć?... skaptować. Zauważyłem ten zamiar od pierwszego spotkania, a mówię stryjowi poprostu, jak mi się zdaje.
— Mniej mnie to wzrusza, czego ona chce, a dużo bardziej interesuje mnie pytanie, jak ty się zapatrujesz na przyszłość tej dziwacznej sytuacji?
— Zapatruję się... odpornie.