Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/151

Ta strona została przepisana.
—   145   —

— Można, ale na nic się nie zda; kruk krukowi oka nic wykole. Masz tylko nowy dowód, że dawałem dobrą radę względem tego... cośmy tu mówili.
Grzeczny Holender, skoro tylko zmiarkował, że Szaropolscy chcą mieć jakieś porozumienie na osobności, zapytał Joachima, gdzie ma przesłać próbkę fasoli i powstał, zamierzając już się pożegnać.
— Niech mi pan da tego garść — wystarczy — profesor Baleja nie zażąda dla siebie ani kwarty.
— Nie wątpię, szanowny panie.
I po zanotowaniu adresu Joachima, oddalił się.
— Wygląda na porządnego człowieka ten twój Holender — zauważył Joachim.
— Fachowiec, silny pracownik i nieskazitelnej uczciwości; znam go jeszcze z Londynu.
Natychmiast powrócił Joachim do przerwanej rozmowy o Znojnie. Zachwalał gatunek ziemi, położenie bliskie od kolei żelaznej, urok pewnego gaiku na wzgórzu, łatwość nabycia folwarku z powodu długu Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego i paru innych, które mogą pozostać na hipotece. Przyznał się, że był tam parę razy w życiu, lecz nie zajeżdżał do dworu, tylko krążył zdaleka, oglądając tę siedzibę i zadając sobie pytanie, czy też który z Szaropolskich odzyska