Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/163

Ta strona została przepisana.
—   157   —

nowsza, rosnąca, jutrzejsza. Przed paru miesiącami, gdy tu przyjechał, trafił do klubu młodych poetów, których nie znał ani z nazwiska, ani z utworów, a to, co usłyszał — wprawdzie tylko żartobliwe piosenki — wydało mu siej ciekawem do zbadania, nie tyle jako literatura, lecz jako tendencja.
Widywał po wystawach księgarskich tomiki, wierszem i prozą, panów: Wurma, Promieńskiego (właściwe nazwisko Hinterstrahl), Ludomira Burży (właściwe Pawła Bzdury), hrabiego Zawiszy i Franciszka Dzionka (dwa ostatnie przypadkiem prawdziwe nazwiska). Żadnego z tych autorów nie czytał, a każdy napisał po kilka i kilkanaście tomów; odczytanie tego wszystkiego i wielu innych książek, o których Edwin nic nie słyszał, przekraczało jego zapas czasu i odwagi. Prosiłby kogoś o wybór, ale jedynym z jego bliskich, który mógłby to uczynić, był Joachim, a on jak zacznie wszystko chłostać językiem i nicować według swoich kanonów — skończy się na tem, że doradzi tylko odczytanie starożytnych autorów. —
— Tak przewidywał Edwin. Poszedł więc poprostu po radę i po książki do największej księgarni pudeńskiej Wolka i Modlińskiego. — Ale właściciele byli niewidzialni, dla wielu prawie legendarni, zamknięci w „splendid isolation“