— Albo jak pająk snuje swe sieci.
— Jak kto woli, nie chodzi mi o porównanie.
— A mnie właśnie chodzi. Ja wolę miód, bo to produkt słodki i pożywny. A pajęczyna dobra tylko do łapania much i trzeba ją wymiatać.
Robert, jako skończony dżentelmen, nie chciał się kłócić; zadowolił się głęboko odczutą wyższością swych poglądów. Spojrzał na zegarek i zerwał się z krzesła:
— Już siódma. Za pół godziny podnoszą kurtynę, a ja tu o milę od teatru!
— Grasz dzisiaj? — jaką rolę? — zapytał Edwin.
— Don Juana!
I przybrał pozę odpowiednią, zwracając się głównie do Marusi, jako krewnej po duszy, gdyż krewny rzeczywisty słabo go rozumiał.
— Oj, Bertek, Bertek! — zawołała panna Marusia figlarnie i zagadkowo, na zakończenie dysputy.
Gdy Robert wyszedł, zwróciła się do Edwina:
— Niech pan nie odchodzi! Może pan ze mną chociaż raz wypić herbatę. — —
— Nie mogę, droga pani. Oczekuję najprzód u siebie dyrektora, a następnie mam jeszcze pewną robotę przygotowawczą na „po świętach“, skoro podczas świąt nic się w Cudnie nie robi.
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/170
Ta strona została przepisana.
— 164 —