Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/172

Ta strona została przepisana.
—   166   —

Gdy zasiadł w swym pokoju, zabrał się od razu do dzieła profesora Wahadłowskiego p. t. „Przebłyski“. Ten mu zapewne wytłumaczy nareszcie charakter tej plejady twórców, od których i o których tak mu było trudno dotąd czegoś wyraźnego się dowiedzieć. Zagłębiał się w przedmowę, napisaną przez autora dla dyskretnego okazania swej własnej postaci w laurach, otoczonej stosem przeczytanych ksiąg i gronem słynnych przyjaciół, którym składał należne dzięki za dostarczone materjały i wskazówki.
Ale nadchodziła pora wieczerzy. Szaropolski jadał obiady w restauracji, rano zaś i wieczór, gdy był w domu, nie mógł się obejść, chcąc, czy nie chcąc, bez pomocy swej uprzejmej lokatorki. Stróż Marcin był nazbyt surowym chłopem, aby mu było można powierzyć przygotowanie choćby najskromniejszej uczty. — Zadzwonił — zjawiła się natychmiast służąca panny Malankowskiej, Lodzia, znacznie już ośmielona przez tygodniowe usługi.
Była to zgrabna brunetka, dobrze ubrana i pachnąca temi samemi perfumami, co jej pani; tylko na śniadej skórze Lodzi wonie te nabierały odmiennej, pieprznej tonacji.
— Chcę dzisiaj poprosić Lodzię o specjalną przysługę.