Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/178

Ta strona została przepisana.
—   172   —

ski, myśleli tylko o „wesołych świętach“. Wesoło brnęli przez roztopy śnieżne zapóźnieni ofiarodawcy podarków gwiazdkowych; gwarnie ucztowali po jadłodajniach o południu zwolennicy rybki, która jest pretekstem do wypitki; gaiki choinek na placach, choć przerzedzone, zaprawiały te części miasta dobrą wonią żywicy. Dopiero o zmroku Cudno zaczęło ucichać i martwieć, sklepy zatrzaskiwały z łoskotem swe żelazne żaluzje, lub zasuwały kraty i rygle; przechodnie poukrywali się po domach dla cichych uczt familijnych.
Edwin Szaropolski dał się kołysać bez oporu fali tłumu, nie darmo studjował obyczaje rodzinnego miasta. Zeszedł mu dzień na przygotowaniach świątecznych, pomimo że wieczerzy wigilijnej nie wyprawiał u siebie. Ale zamówił kwiaty dla uprzejmej panny Marusi, kupił kilka podarunków poufniejszych dla Lodzi; srebrną papierośnicę dla swego Holendra, a stryjowi Joachimowi posłał ryby i wino, gdyż tylko pod tym warunkiem zgodził się być u niego na wigilji, że weźmie udział w kosztach przyjęcia. Innych Szaropolskich bez ceremonji puścił w trąbę, jako wypróbowane już nieużytki dla jego interesów i przyjemności; nie wybrał się też w odwiedziny do żadnych figur urzędowych jako do potęg wybitnie zbytecznych dla pożytku prywatnego i publicznego.