— E, zaraz tam dzieci! — osłabia nagle w swym morderczym zapale — tak się mówi. — — Ale to są nasze najgorsze wrogi. — — Niech mi pan o Żydach nie mówi, bo mnie zaraz coś nosi. — —
— Masz rację — nie gadajmy o nich.
Przetarła sobie rękoma czoło i skronie, jakby odpędzie chciała od mózgu złe myśli — i spokorniała znowu, ucichła.
— Cóż tam dzisiaj... u naszej pani? — zagadnął Edwin dość obojętnie.
— U nas? — nic. Święta — jemy jeszcze strucle.
— Jakież znowu święta?
— Ano... niby czwarty dzień.
— To zaraz będzie święto nowego roku.
— Już w wilję święto. — Aha! przypomniałam sobie — stuknęła się w czoło — pani bardzo prosiła, żeby pan przyszedł do niej na powitanie nowego roku — ale to koniecznie — błagała Lodzia usilnie, jakby o coś dla siebie.
— Cóż ty tak protegujesz moje wizyty u pani? Chciałabyś, żebym się w niej zakochał?
— O nie! — pan mi obiecał — ja panu wierzę. Ale panią trzebaby tak jakoś... dobrze usposobić, bo już raz dowiedziała się, że późno od pana wracam...
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/205
Ta strona została przepisana.
— 199 —