Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/210

Ta strona została przepisana.
—   204   —

Panna Malankowska przedstawiła Edwina odrazu, jako pół-Anglika po kądzieli.
— Oh! (o-a-u) — miauknął basem Anglik.
Przywitali się sztywnie, kanciasto, zimno; oczyma jednak zamienili iskierki porozumienia. Dopiero gdy zaczęli terkotać równo i monotonnie, jak samochód po żwirze, Robert przekonał się, że nic nie rozumie po angielsku. Chwytał pojedyńcze wyrazy:
— London... M anchester... free trade... difficulty... all right... Gadają zapewne o handlu? — ale co?
Odczuwał jednak dumę, że ma kuzyna tak biegle mówiącego po angielsku i zwrócił się do Marusi po polsku:
— Edwin macha gracko ozorkiem? co?
— Ślicznie mówi. — A o czem oni tak?
— O handlu między Londynem i Manchestr’em — objaśnił Robert bez zachłyśnięcia.
Tymczasem nadchodzili inni goście, głównie aktorowie i aktorki; jeden malarz — futurysta, dwaj dziennikarze, dybiący na obejrzenia Coach’a i wyciśnięcie z niego interview’u choćby na sto wierszy. Zaprosiła też panna Malankowska hrabiego Górkę, najświetniejszego ze swych znajomych. Hrabia był brzydki, ale przyjemny, bo bardzo czuły na niewieście wdzięki. Umiał