się państwem na dorobku, przełamał duże trudności, aby osobiście dotrzeć do Cudna — i dotarł.
Odszukał trochę krewnych i znajomych z lat dziecięcych, — bo w Cudnie się urodził — i jął się uczyć mozolnie nowych urządzeń i stosunków panujących, bardzo różnych od angielskich. Usilnie też rozglądał się po mieście i ludziach i wyrabiał sobie własne zdanie.
Dostrzegł, że miasto już zewnętrznie było znacznie biedniejsze, smutniejsze, niż to, które przez mgłę pamiętał, i mniej skore do rozrostu w wielkie centrum europejskie, niż je sobie wyobrażał z opowiadań ojcowskich, bliskie, jesienne błoto, rozmazane na brukach, zdawało się wpełzać coraz wyżej na mury poranione i nie leczone, grożąc zapatynowaniem całego miasta na barwę ruiny. Na katedrze dach miedziany nie i, opalizował w słońcu, jak niegdyś, lecz powleczony był żałobną tekturą. Zamek Kazimierza Wielkiego, górujący nad miastem, zdawał się potwornem gniazdem czarnych, żydowskich termitów.
— To skutki wojny, — myślał Szaropolski — to się da przerobić.
Był bowiem młody, odważny, a im więcej znajdował w swem rodzinnem Cudnie rzeczy do naprawy, tem bardziej rwał się do roboty.
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/23
Ta strona została przepisana.
— 17 —