— Siadaj, Lodziu; nalatałaś się — napij się ze mną herbaty.
Ten zaszczyt nie był pierwszyzną dla Lodzi. Usiadła swobodnie.
— Pierwszy marca — i żadnej od niego wiadomości — to jednak nadzwyczajne! — rozpoczęła Marusia.
— I van der Winder mówi, że nie wie, kiedy pan wróci.
— To Holender przyjechał?
— Wczoraj wieczór.
— I byłaś u niego?
— Marcin mi mówił. — Ale choćbym i była, cóż w tem złego?
— Nic złego. — Tęskno ci? — utkwiła Marusia w oczy Lodzi spojrzenie przenikliwe.
— No, przecie. Lepiej było z męską opieką, jeszcze w takich niebezpiecznych czasach. — A pani nie tęskni?
— Ja oczekuję go z innych powodów. Trzeba ustalić coś co do tego mieszkania. Nie możemy tu wiecznie pozostać w oddaleniu od teatrów. A ja się będę musiała zaangażować.
Wtem zabrzmiał dzwonek od ulicy.
— Może to on?! — krzyknęły obie, jak na komendę.
Gdzież tam! Był to kolektor opłaty za użycie prądu elektrycznego.
Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/243
Ta strona została przepisana.
— 237 —