Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/249

Ta strona została przepisana.
—   243   —

Po upływie pół godziny zjawił się w kancelarji Edwin wyświeżony, bez najmniejszej poszlaki wyrzutów sumienia.
— Czy to można tak?! — zawołała Marusia, podając mu obie ręce. — Ale ślicznie pan wygląda!
— Zmieniłem powietrze. Przyjeżdżam specjalnie do pani, aby jej donieść o pewnej tranzakcji, która może panią obejdzie, ale nie przyczyni jej kłopotu. Sprzedałem fabrykę.
— Tę naszą? — jęknęła panna Malankowska.
— Tę — już nawet nie moją. Ale postawiłem warunek, że pani może tu pozostać do 1-go lipca. Czy termin pani dogadza?
— Ach, ja się postaram jutro ustąpić! — odrzekła prawie z oburzeniem.
Jednak w samym fakcie i w wyrazie twarzy Edwina było coś nieubłaganego. Marusia poczuła, że gdyby nawet zapłakała, nicby się nie zmieniło. Więc spróbowała uderzyć w strunę siostrzanej troskliwości:
— Czy przynajmniej zrobił pan dobry interes?
— Sprzedałem fabrykę bez straty.
— A kupił pan co innego?... Może pan wogóle opuszcza Cudno? — dodała szybko i z rzeczywistym niepokojem.
— W Cudnie będę miał zawsze mieszkanie.