Rozlegały się piosenki od grup młodszych, które cichły dochodząc do posterunku dziedziców, raczej przez dumną nieśmiałość, niż przez bojaźliwość. Ale z jednego kłębka skrzącego barwami buchała pieśń ośmielona, igrzysta, pijana życiem; a że prym w niej trzymał głos dziewczęcy rozkrzyczany melodyjnym śmiechem, Szaropolscy uchwycili, gdy ich mijała, całą strofę:
Już wiosna nadchodzi, świat się rozwesela,
Już się rozwijają te pachnące ziela,
Te pachnące ziela, białe tulipany —
Komuż mnie zostawisz, Jaśku mój kochany.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
W grupie kilku dziewczyn i paru chłopców nie było wątpliwości, kto rej wodzi. Wyróżniała się jedna modrooka dziewczyna urodą i rytmicznym polotem drobnych nóżek, obutych w czarne trzewiki czerwono sznurowane. Nawet, gdy mijała dziedziców, pochyliła naprzód składną figurkę, nie wypadając z rytmu pochodu i strzeliła w bok wdzięcznym uśmiechem, niby ochoczy oficerek, paradujący na czele swego oddziału.
— A to zaczepna dziewczynka, ta pierwsza od naszego brzegu! — drgnął aż Edwin, jak przy dotknięciu elektrycznego prądu.