Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/29

Ta strona została przepisana.
—   23   —

Nie, chyba to kupy błota? — — Owszem, dorożki!
Gdy siej zbliżył, poznał, że stoi ich trzy, oczywiście bez latarek. Dwie miały konie tak udręczone i głęboko zaspane, że nie budziły nawet wyobraźni w kierunku ruchu. Trzecia zaprzężona była w małe, krępe stworzenie z wielka głową, nieznanego gatunku. Gdy Szaropolski zaczął mu się przyglądać, dorożkarz zaprosił żwawo:
— Niech pan ino siada.
— Cóż to zaprzęgliście? cielę, czy młodego łosia?
— Sybirak, panie. Takiego mi przynajmniej Szwaby nie zarekwirują. A pojedzie ojej! — — Gdzie mam jechać?
Edwin podał adres; potworny kuc ruszył z miejsca silnym, nadspodziewanie szybkim kłusem. Szaropolski dodał zaś szczegół do swych pożytecznych spostrzeżeń:
— Masy ludowe nie są sprzymierzone z Niemcami. Zato ich aktywizm jest nieco skuteczniejszy.
Joachim Szaropolski był dalekim krewnym Edwina, ale że nosił to samo nazwisko, należał do swoich, gdyż Szaropolscy trzymali się solidarnie w rodzinie, według tradycji szlacheckiej. Mizerne to już było szlachectwo, bo nie po-